prolog

Kołdra dawała doraźne uczucie bezpieczeństwa. Och, nakryć się raz na zawsze z głową... nie widzieć, nie słyszeć...nie istnieć. Miała dość. Każdy ruch wydawał się być ponad siły, wprost bolał fizycznie. "Opracowuję strategię umycia kubka po kawie" jak kiedyś streściła kumpeli. Zaśmiała się krótko, bez radości. Kumpela... Póki było dobrze, jakoś funkcjonowała między ludźmi - znajomi, kumple... Teraz odsunęła ich zdecydowanie. To mniej boli niż jeśli oni by ją zostawili. Była zdania że zebrała już dość od życia. I to w najważniejszych kwestiach. Podsumowanie osiągnięć życiowych przypominało liczenie strat wojennych. Bolało jak opatrywanie amputowanych kończyn.
Intensywny przepływ myśli w jakiś sposób wymagał trwania w bezruchu. Prawdopodobnie nie byłaby w stanie kontrolować obu tych rzeczy jednocześnie - myślenia i poruszania. Skąd się ona wzięła, taka? Zrobiło się jej duszno pod kołdrą. Odkryła głowę i otworzyła oczy w ciemność. Możliwe, że płacz przyniósłby ulgę... łańcuszek skojarzeń doprowadził ją do ojca.
Ojciec chciał mieć pierworodnego syna, a urodziła się właśnie ona. Zawód i rozczarowanie wyczuwała od zawsze ... tylko przez długi czas sadziła głupio, że jakieś talenty, zalety, osiągnięcia... będa w stanie sprawić, aby był z niej dumny. W konsekwencji jako 4-latka zdobywała Śnieżkę, biła się z chłopakami, chodziła tylko w spodniach, nie płakała na zastrzykach... prawdę mówiąc w ogóle nie płakała... ani nie śmiała się. Jednym z cenniejszych zachowań był brak łez przed telewizorem, czy w kinie - zwłaszcza na filmach, z których publiczność wychodziła z zapuchniętymi powiekami. Pomagała sobie w razie potrzeby paznokciami wbitymi w wewnętrzna stronę dłoni.

Siedząc na tarasie wrocławskiej kafejki nagle uświadomiła sobie, że to był przecież ostatni egzamin... że widzi je po raz ostatni. Opijały absolutorium ciepłą od upału colą. Ich radosne głosy dobiegały coraz słabiej, przytłumione szumem fontanny i jej rozpaczliwymi myślami. Śmiech rozbrzmiewał absurdalnie w tle. Rok urlopu zdrowotnego z pracy... przecież ja całkiem zdziczeję - przeraziła się. Przetarła twarz dłonią, czasem pomagało na ogarniającą znienacka nierealność…nie teraz. „Wszystko ok.?”… Elżbieta znała ją najbliżej, łapała takie detale jak pobladłe policzki, przygryzione usta. „Taak, muszę iść już…bywajcie”.
Z początku może nie było tak źle, zbieranie materiałów wymagało wyjazdów, przerzucania stert papierzysk w czytelniach i archiwach... po prostu bycia między ludźmi. Jednak dopracowanie formalne magisterki unieruchomiło ją w domu, przy kompie. Może to właśnie było powodem, a może i tak by tutaj trafiła? Forum wyszukane pod hasłem "depresja"... W pierwszych dniach przygnębiła ją wielość osób, odniosła wrażenie, że wszyscy się znają i nie zwracają na nią uwagi. Takie tam grzecznościowe powitania tylko. Dała sobie radę tak jak zawsze - kpina, ironia, szyderstwo. Kto poznał bliżej - zapamiętał. Czy czuła się tutaj u siebie.... a co to właściwie znaczy "u siebie"? Od kilku lat czuła jakby była kimś wymyślonym. Wszystkie najtrudniejsze chwile przetrwała myśląc o sobie jako o innym człowieku. Może właśnie forum przywracało jej tożsamość...? Nick, awatar, sygnatura... i w końcu jakiś kontakt z ludźmi. Pozbawiony bliskości fizycznej, więc bezpieczny.
Po paru tygodniach odróżniała już userów. Kilka gaduł, zarzucających resztę swoimi problemami i nadających ton całości, oraz - liczniejsi - milczkowie - obserwatorzy, z których ktoś czasem wyrwał się z trafną uwagą. Nie starała się zaprzyjaźniać, ani przywiązywać do kogokolwiek. Krótkie wymiany zdań z przypadkowymi osobami... to jeszcze wydawało się bezpieczne.

12.07.08 - 11.10.09

Przyciągnął jej uwagę formą wypowiedzi i wyjątkową uprzejmością dla ludzi. Zwróciła się z jakimś banalnym pytaniem wprost... milczenie... urażona duma nie pozwoliła jej o nim zapomnieć.Chłonęła później wszystkie jego słowa skierowane do innych, sama się nie odzywając. Prawdę mówiąc spędzała przy kompie coraz więcej czasu, nieraz wieczór przechodził w noc - tak było i wtedy.
Zostali sami na forum ... aha i jakiś młody, który dopiero się zarejestrował. I to on założył wątek, gdzie w kolejnych postach zdawał relację z tego... jak się zabija. Wdała się z nim w dyskusję po prostu aby odwlec ten straszny moment, aby zajął się koniecznością odpowiadania jej... Czuła autentyczne przerażenie, serce waliło jej tak że zapewne słychać było w całym mieszkaniu. Nie da rady… nie umie mu pomóc! Moment wahania – i zwróciła się do P. „zobacz co on pisze… zrób coś…ratuj go!” Z ulgą patrzyła jak włącza się w ich dialog, przejmuje ciężar rozmowy, znajduje argumenty… Podziwiała go wtedy. Ale na co dzień miała mieszane odczucia. Raz – zapytany – wyjaśnił że wtedy kiedyś zbył ją milczeniem, bo poczuł się zaatakowany. Delikatny laluś, cholera ciężka – klęła przed monitorem zdegustowana.
Również nietaktem wydało jej się szczegółowe rozpamiętywanie intymnych zalet wszystkich kobiet jego życia, a szczególnie K. w której był… ach już tyle lat bez wzajemności zakochany! Nie przeszkadzało mu to jednakże barwnie i szeroko opisywać jej bieżących podbojów ... także i na forum. Planowanych i realizowanych. A ona jak mała, dobra siostrzyczka słuchała, doradzała, pocieszała... Odczucia i emocje, których doznał wysyłając pomyłkowo czułego sms-a jednej z nich, zamiast swojej ukochanej K. relacjonował jej 2 czy 3 dni nawet…co on poczuł…a co ona mogła pomyśleć…a co by pomyślała K. gdyby wiedziała. Nawiasem mówiąc owa legendarna kobieta już dawno postanowiła że "zostaną tylko przyjaciółmi". Starała się przeczekać fascynację kolejną dziewczyną, „zauroczenie” jak to nazywał, aby zdobyć trochę jego uwagi dla siebie. Ale były następne i wciąż następne. Masochistycznie spisywała ich imiona w długa listę. Wiedział o tym. Stwierdził że K. powinna nawet dwa razy wpisać, tak ją kocha. Jego egoistyczna szczerość bolała ją w jakiś sposób, ale wytrzymywała to dzielnie. Raz przecież przydało się coś wyuczone przez ojca w dzieciństwie.
Wspólne rozmowy stały się wkrótce codziennością dla obydwojga. Fakt, że niedługo później nagle odszedł z forum właściwie tylko scalił ich chory układ. Niby zrezygnował z pobytu tam, bo kolejna uwielbiana wyszła za mąż i jakoś przestała pisać... mówił, że tylko ona go tam trzymała... był, póki była. Jednak samo wycofanie z forum nosiło wszelkie znamiona kataklizmu i piętno artystycznej egzaltacji. Siedziała z nim chyba do pierwszej w nocy, we łzach, gdy wydziobywał wszystkie swoje posty po jednym. "Połykam każde napisane tu słowo". Błagała by nie zrywał z nią kontaktu... sama się dziwiąc że jej na tym zależy. Jakoś dał się uprosić. Nie chciał tylko by nazywała go dawnym nickiem - twierdził, że tamto wszystko było fałszywe, skłamane, że ludzie go podziwiali, nie widząc jaki jest słaby i beznadziejny. Usiłowała skorygować jego myślenie - nie mów "ludzie mnie poznają lepiej i odsuwają się ode mnie", tylko "poznaję ludzi i odsuwam się , gdy chcą mnie poznać lepiej", ale dorównywał jej w uporze. Właściwie nie chciał przyznawać się do problemów i na pytanie "czy dzisiaj wszystko dobrze?" często dostawała odpowiedź "jeśliby się działo coś złego, też bym nie powiedział". Cóż, wiedziała że nie jest dobrze... od dwóch miesięcy miał zupełnie wyjątkowego doła. Twierdził, że jest nauczony dawać sobie samemu radę. Jednak upływające dni jakoś ich oswajały.
Historia z imieniem podziałała na nią całkiem jakby ja zaczarował. Orzekł że nie może, po prostu, nie może zwracać się do niej po dawnemu – anonimowo. I z pojedynczych liter jej dwojga imion utworzył dla niej całkiem nowe „Mona”. Tylko on ją tak nazywał… to było jak umówiony szyfr. Zmieniło to ją… jakby naprawdę stała się kimś innym. Nawet jej blog zmienił wtedy ładunek emocjonalny. Nie wykasowała wprawdzie „dekalogu w siedmiu punktach”... to był jej krótki przepis na życie żeby mniej bolało, lecz pojawiły się impresje – fajerwerki emocji i dobrych uczuć.
Był to związek idealnie platoniczny – fascynowała ją w nim dusza artysty, niepowtarzalny sposób myślenia i – talent. Oprócz muzyki, której aktualnie słuchał, często przysyłał jej własne utwory… także prace plastyczne, zdjęcia. Czasem ją to wprawiało w zakłopotanie – w ramach „szczerości” wysłał także własne zdjęcie. Była rozczarowana, że taka dusza mieści się w tak niepozornej powłoce… „rudy i brzydki” –westchnęła wtedy. A czasem po prostu brała ja złość – gdy wysyłał zdjęcia swoich dziewczyn, lub co gorsza ich portrety… twarze tak upiększone jak on widział je zakochanymi oczami. Bardzo bolało za to, gdy przysłał jej portret…nieproszony, jako prezent… niespodziankę. Była co prawda starsza od niego kilkanaście lat, ale tu wyglądała na starszą o kilkadziesiąt. Wymęczona, napiętnowana cierpieniem twarz…szkic ołówkiem… nienaganny technicznie koszmar. Ale było też zdjęcie, które przechowuje do tej pory… nad którym spłakała się wtedy do granic możliwości, choć nie taka była jego intencja. Róże z jego ogrodu… uświadomiła sobie, że od tylu lat… od ilu dokładnie? Żaden facet nie dawał jej kwiatów… uświadomiła sobie, że właściwie jest kobietą.
Trudno powiedzieć kiedy nastąpiło uzależnienie od jego obecności. Możliwe, że dużo wcześniej nim zdała sobie z tego sprawę. Wypełniało ją nieustanne poczucie szczęścia... jakiegoś celu do zrealizowania. Kontakt netowy przez czat, gadu czy maila jakoś ich ograniczał... no, nie w każdej sytuacji można siedzieć przy kompie... więc doszły smsy, rozmowy przez telefon. Te ucieszyły ją szczególnie, chociaż przyznał,że z początku były zmorą dla niego. Wydawał się o tyle bardziej realny, gdy słyszała jego głos. Czyjaś obecność dawała poczucie bezpieczeństwa. To było takie miłe! Tak samo listy... dziwne, nieodczuwane chyba nigdy emocje towarzyszyły nawet rozpakowywaniu leków, które jej przysłał. Czuła, że balansuje na granicy śmieszności, ale nie dbała o to. Prawie pół roku była szczęśliwa na krechę, z takimi przebłyskami świadomości, że kiedyś za to zapłaci.
Pierwsze zgrzyty rzecz jasna przyniósł jej wredny charakterek. Był to czas gdy oboje prowadzili blogi i w dowód poczucia więzi, wzajemnego uznania dla sposobu pisania czy czego tam jeszcze, każde zaprosiło to drugie jako współautora. O ile on się umiał znaleźć w sytuacji z godnością, to ona napisała u niego dwie czy trzy impresje, po czym - dowiedziawszy się że zaprosił do pisania także wspólną znajomą - zrobiła histeryczną scenę zazdrości, skasowała się stamtąd... no, w ogóle. Obrażona hrabianka do przepraszania. W końcu już sama nie wiedziała czy "nie chce, nie potrzebuje" i pragnie aby "dał jej spokój jak jest taki". Może pierwszy raz wtedy stwierdził z dezaprobatą "ależ nie angażuj się tak emocjonalnie". To stwierdzenie jeszcze nie raz miało owiewać jej serce lodem.
Kolejnym rozczarowaniem stało się - tak upragnione - spotkanie. Miał być w Polsce około Wszystkich Świętych, aby odwiedzić grób ojca. Okazało się to sposobnością, do zagospodarowania jednego dnia wizytą w jej mieście. Czekała na ławce obok dworca, trochę przerażona pomysłem stanięcia z nim twarzą w twarz. Gdy o umówionej godzinie tłum wysiadających podróżnych przesuwał się przed jej oczyma, z trudem już opanowywała chęć ucieczki. Kątem oka dostrzegła zbliżającą się postać… przecież to nie mógł być on! Potwornie się speszyła faktem, że jednak tak. Zdjęcia, które kiedyś otrzymała utworzyły w jej wyobraźni zupełnie inną twarz. Ten zaś był podobny do znajomego dzieciaka z bloku obok. Wrażenie pomyłki co do osoby skutecznie zablokowało jej myśli. Reszty dopełnił promieniujący z niego lęk, który się udzielił także i jej samej. Połowę czasu przesiedzieli więc na ławce obok dworca. Twierdziła, że nie da rady wstać i przejść choćby paru kroków. Ale w końcu widok bladej od zimna twarzy, szczękających zębów zmobilizował ją do tego wysiłku. W najbliższej kawiarni sytuacja uległa pewnej poprawie – opowiadał o sobie, ona słuchała, z rzadka zadając niezdarne pytania. Gdzieś uleciała jej błyskotliwość i precyzja myśli. Z zewnątrz pewnie mogło to wyglądać na zwykłą pogawędkę na luzie… ech, nie do końca było to prawdą. Świadczyła o tym choćby wystygła, nietknięta filiżanka herbaty i zmaltretowany jej paznokciami plasterek cytryny na spodeczku. Wracali w milczeniu… czuła się wyjątkowo niezręczna i niezgrabna. Stała jak kołek, gdy uścisnął chłodne końce jej palców w geście pożegnania. Gwałtownie zaczerpnięty oddech zabrzmiał jak szloch. Nie wchodziła z nim na dworzec, tłumy ludzi działały na nią zawsze zniechęcająco. Odeszła, nie oglądając się już więcej.

Gdy teraz rozmyśla o tym wszystkim, nie może uwierzyć, że trwało to później jeszcze blisko rok. Ale tak rzeczywiście było. Rok tak absolutnie zapchany emocjami, jak do tej pory jej życie było ich pozbawione. P. cechowało wpadanie w skrajności. W najważniejszych rzeczach i w drobiazgach. Musiał mieć na to wpływ jego charakter, ale pewnie i regularne chlanie… może nawet nie upijał się, ale zawsze bardzo czekał na ten weekend, kiedy to „ma czas dla siebie” i będzie mógł się „znieczulić”. Czasem dochodził mu dodatkowy dzień w tygodniu, czasem coś więcej niż piwo. Pewnie był alkoholikiem, chociaż wtedy ani razu nie pomyślała o nim w taki sposób. Teraz się wydaje jej że, gdyby nie uczył się wówczas na stolarza… znaczy nie chodzi o specjalność , tylko o konieczność wychodzenia do szkoły i na warsztat… to byłoby z nim jeszcze gorzej.

Do tej pory pamięta jego porywczość i impulsywność. Niezbyt entuzjastycznie wyrażony zachwyt… nigdy nie była w tym dobra… poskutkował unicestwieniem pierwszej i zarazem ostatniej części opowiadania o nieudanej próbie samobójstwa. Poza wszystkim miało ono realną wartość … te widoki lasu nocą i plastyczne opisy toku myśli głównego bohatera. Poleciało w sekundę. Gdy utworzył własną wersję jej szarawego kocura z awataru, wyraziła zakłopotanie czy widzi ją tak właśnie… taką groźną , odpychającą… w ostatnim momencie zdążyła go skopiować i wkleić na blog. Poleciał w jedną chwilkę. Kiedyś przedstawiał jej kumpli ze wspólnego wyjazdu… na filmiku amatorskim… noc, jezioro, ognisko, alkohol i śpiewy. Skupiona na ciemności tych obrazów… to zawsze budziło w niej lęk…pogubiła się w jego opisach. Pewnie mówił o kimś ważnym dla niego, bo znów – urwał w pół słowa i nie pomogły prośby. Nigdy już się nie dowie z kim tam był.

Do końca życia może się też zastanawiać… i czasem naprawdę ją to męczy… co przelało tą ostatnią kroplę… nie zdołała nigdy odgadnąć w jakim momencie uznał, że dystans dzielący ich zmniejszył się w niebezpieczny dla niego sposób. Ale mimo woli stał się specjalistą w usuwaniu jej stałego gruntu spod nóg. Nagle…bez powodu…w taki dzień jak na przykład wigilia, fundował jej prywatny koniec świata. Jedyne co było wtedy pewne w ich układzie, to fakt ile on znaczył dla niej. Chociaż nigdy mu tego nie powiedziała. Może niech przyzna to chociaż teraz, wyraźnie – zapytana czy mogłaby się w nim zakochać – odpowiedziała stanowczo ze nie… obiecała, że nigdy w życiu. Bo myślała tak naprawdę…zakochać się , a cóż to za beznadziejna głupota. Śmieszne takie.
Więc trwało. Dziwaczny twór istniał, karmiony czasami szeptem bliskości. Na przykład podczas jej dwukrotnego, kilkutygodniowego wyjazdu, gdzie była bardzo, bardzo samotna wśród obcych ludzi… i pozbawiona netu. Napisał wtedy w swym kolejnym wcieleniu na forum „przesyłam pozdrowienia od feniks/toy dla wszystkich forumowiczów!
jak jej mija dzień? jest ciężko, ale się nie poddaje, i trwa nadal. jeszcze ok. 10 dni, i będzie mogła napisać na forum. być może łatwiej by jej było, gdybym oszczędzić jej potrafił moich wahań nastroju”. I to była prawda. Jego wahania nastroju oznaczały zawsze nieliczenie się z jej uczuciami, szarpanie emocji, przepłakane noce, niemożność pozbierania się. Starała się nieraz zwiększyć ten cholerny dystans, aby poczuł się przy niej lepiej, bezpieczniej. Wyznaczała sobie dni, w których się do niego nie odezwie, nie napisze maila… chociaż jej trudno było żyć bez codziennego kontaktu, trudno było jej po takim dniu spokojnie usnąć. Jakoś nie uzdrowiło to sytuacji. I tak stale przypominał jej, że do niedawna „żył w izolacji, wśród własnych marzeń” i teraz „za dużo mu tego wszystkiego”. Bolało słyszeć, że „nie łaknął kontaktu z obcymi ludźmi” i że „pochłania to masę energii”. Czuła się intruzem. Potem znów słyszała, jak to jest jego jedynym łącznikiem ze światem, jak to zamknąłby się bez niej we własnej skorupie…wymienił ją na równi z dwoma kumplami z dzieciństwa, dziękując tym którzy trwają przy nim bez względu na wszystko. Żywiła się tymi ochłapami… pozwalały przetrwać kolejne i kolejne trzęsienia ziemi. Potrafił jej nagle powiedzieć, że żałuje swojej szczerości…albo podzielić swoją obawą, że przyzwyczai się do niej. Może podświadomie szukała układu „mężczyzna zadaje jej ból”… ojciec ja bił, P. znęcał się psychicznie.
Czasem odnosiła wrażenie, że za każdą miłą chwilę musi zostać zaraz ukarana. W momencie doraźnej stabilizacji, gdy codziennie z przyjemnością znajdowała w skrzynce mail od niego… opis przeżytego dnia… Mona naprawdę nie była krwiożerczą bestią, to wystarczało jej aż nadto… więc wtedy właśnie nagle odezwała się do niego po długim milczeniu K. z prośbą o pomoc w jakimś kłopocie. P. tak się zaangażował w sprawę, że o Monie zwyczajnie zapomniał na wiele dni. Ponownie ożyło jego wielkie uczucie, planował swą przyszłość, K. miała zamieszkać u niego… czy też u jego siostry. Zdruzgotana patrzyła jak K. przychodzi i bez wysiłku zabiera swoją własność. Skończyło się to bardzo szybko… nie wnikała, czy K. miała rzeczywisty kłopot, czy chciała wypróbować w jakim stanie jest jej stara zabawka. Przy okazji P. objaśnił jej rolę – otóż funkcjonuje tylko w zastępstwie za K. i „wszystkie dobre słowa były nieszczere i obłudne”. To był kolejny raz gdy sądziła, że się nie podniesie.
Wydawało się jej, że na tyle utraciła zaufanie, że nie ma mowy, aby nadal było po dawnemu. Ale zawsze bardzo szybko wszystko wracało… i teraz znów wrócili do dawnych przyzwyczajeń, rozmów, maili. To musiał być rodzaj uzależnienia… istnieć bez niego wydawało się niemożliwością, a być z nim niemożliwie bolało. Nie tylko w przenośni. Rozpoznawała już ten stan – niemożność nabrania głębszego oddechu, aby się przy tym nie rozpłakać, ból w krtani sięgający aż do serca, aż do żołądka… wtedy zwijała się w kłębek na łóżku… chrypa i zapuchnięte powieki od długiego płaczu… odczucie upokorzenia, niesprawiedliwości i bezsilności. I w końcu polubiła ten ból… uwierzyła że jest słodki, ze to sprawia jej przyjemność. Przecież inaczej by ją to zabiło. P. miał takie jazdy. Nagle, bez uchwytnego powodu padało jak cios pięścią w twarz „czas się pożegnać, Mona”. Tak właśnie było wtedy w wigilię i jeszcze kilka razy. Monie zawsze wydawało się, że z chwilą kiedy on zniknie z jej życia, to życie zwyczajnie się zakończy. Więc błagała go… histerycznie łkała by został…tak jakby prosiła o darowanie życia.
Nie może sobie tylko przypomnieć, jak było ostatnim razem. Nawet zajrzała by do tych starych maili, ale po tym dniu wywaliła je wszystkie. Dziwne, ze nie pamięta rzeczy tak dla niej istotnej… hmm… z pewnością P. znów stwierdził, że czas się rozstać. Nieoczekiwanie dla samej siebie odpowiedziała „możesz to liczyć tak, jakbyś mnie zabił”… i dalej już nic nie wie. Była tylko zaskoczona, że nawet nie zrobiło się jej przykro. O, rozmawiali potem jeszcze z pewnością przez kilka miesięcy … ale ona od tamtej chwili czuła się jak martwa.
>Dusza uleciała, nim ciało dotknęło chodnika<. Emocje i uczucia znów z trudem docierały do niej, jak światło zza grubej, matowej szyby. Myśli zwolniły bieg, przestały wypalać umysł i serce. Wróciła nierealność. I gdy P. po jakiejś kolejnej rozmowie na gg napisał „Dobranoc Mona” coś w niej wystukało w odpowiedzi „nie mów tak do mnie nigdy… już nie”. To chyba było imię jakiejś kobiety, która potrafiła żyć… płakać i śmiać się… w każdym razie do niej nie pasowało zupełnie. Odeszła na taki dystans, że zamarzła z powrotem. Zresztą dystans nie miał znaczenia i żaden nie byłby wystarczający, bo problem był w nim samym. Jak powiedział „już nie mogę o wszystkim rozmawiać...już nawet nie robię rzeczy, o których nie mogę z tobą rozmawiać, by o nich później nie mówić... jestem papla, to moje chore myślenie z jednej strony, chcę być lojalny, z drugiej, źle się czuję, nakładając na siebie kajdany...dziwnie mi.... to powinno zostać moją tajemnicą - zawsze sam sobie radziłem z moimi problemami....jak piję, wszystko jest takie... obojętne...chciałbym byś mnie nie potrzebowała...”
Teraz wszystko potoczyło się dość szybko i tak jakby bez jej udziału. On zwracał się do niej z dawna szczerością, jakby myśląc że nadal jej zależy na nim tak obłędnie… pisał szczegółowo o swoich bliskich, o tym co przeżywa, w międzyczasie operację miał na przykład. A ona czuła się jakby go oszukiwała swoją obojętnością, swoim chłodem i brakiem wzruszeń. Znalazła nawet w międzyczasie mężczyznę i P. o tym spokojnie wiedział… takie antidotum… z którym ułożyła sobie związek na bazie atrakcyjności fizycznej i który był dla niej kimś równie ważnym. Czyż to wszystko nie mogło istnieć na takim właśnie poziomie relacji? To pewnie byłoby najlepsze dla obojga. Wszystko miało szansę się jakoś unormować. Ale w toy pozostał pewien nieuświadomiony żal, który kiedyś musiał znaleźć sobie ujście. Ostatnia rozmowa była dla P. z pewnością niemiłym doświadczeniem. Toy nie jest z tego dumna. Przyszedł późno, bo pocieszał kogoś wtedy, co podsumował stwierdzeniem „ale marna ze mnie pomoc”, a toy rzecz jasna nie omieszkała potwierdzić. Wypomniała mu również zjadliwie, że przy niej to był tylko wtedy gdy go błagała… rok zmarnowanego czasu, co? Odpowiedział na to z goryczą, zdołowany „Być przy kimś to więcej niż to co robiłem dla ciebie…dla siebie w zasadzie”. Chciał jeszcze zwierzyć się jej, ze miał dzisiaj drobną zapaść, nie panował nad swoim ciałem i czuł się jakby miał umrzeć, ale stwierdziła chłodno „może ci się kiedyś uda, próbuj wytrwale”. Czuła się po tym wstrętnie, jakby uderzyła znienacka niewinne dziecko. Pewnie dlatego zaraz nazajutrz wysłała do niego maila. Nie przeprosiła P. wprawdzie... ale oceniając w jakimś błysku nagłego olśnienia te kilkanaście miesięcy wstecz, skompromitowała się bezsensownym oświadczeniem - "raz w życiu byłam zakochana - w tobie". Równie dobrze mogła go nie informować... o czymś co już nie istniało. Może było dla niej aż tak ważne, że nie chciała tego przemilczeć? P. odpowiedział naturalnie tego samego dnia, dotychczas zawsze jej odpisywał od razu. "To było niewłaściwe. Rezultatem tego mógł być tylko ból. Za dużo nas dzieli...nigdy nie mógłbym odwzajemnić uczucia. Tak jest lepiej - uwierz w to."
I właściwie nagle wszystko zostało wypowiedziane i już nic nie wydawało się godnym przekazania. Z ironią pomyślała tylko, że data jak zawsze trafiła się ekstra super - w przeddzień obrony jej pracy magisterskiej. Tyle, że już nie było mowy o przepłakanej nocy.

epilog

Trzy miesiące później napisała do niego… bez emocji i bez żadnych ukrytych podtekstów, za to zgodnie z wcześniejszą umową… prośbę o kolejną partię leków… i otrzymała je bardzo szybko, wraz z życzeniami powrotu do zdrowia. Także po upływie kolejnych miesięcy, gdy wrzucił na picassa zdjęcie siostrzeńca… wymienili kilka zwyczajnych uwag. Jakby wszystko było w kojącym kumpelskim układzie. Napisała mu jeszcze o ślubie swojej siostry… o poszukiwaniu lekarstwa dla dziecka (przepraszał, że nie udało mu się załatwić)…wytłumaczyła się z automatycznie wysyłanych zaproszeń „na strony różnych społeczności”…należycie się zachwyciła skonstruowaną przez niego toaletką – stolik z lustrem i krzesełko – pierwotnie przeznaczone dla K. …heh…tak się jej jakoś przypomniało.
On w międzyczasie zakończył ostatecznie naukę stolarki, poznał dziewczynę, zakochał się z wzajemnością (wreszcie!) i przeprowadził do Polski. Zamieszkał z przyszłą żoną w Gdańsku, wynajął mieszkanie i szuka pracy.
Kilkanaście ostatnich maili utwierdziło ją w przekonaniu, że on ją zapamiętał jako zupełnie inną osobę niż ta, którą jest… a nawet różną od tej, którą była. Serdeczna, pobożna, troskliwa…skąd on to wytrzasnął… myślała ze zdumieniem i ironią czytając zaległe streszczenie jego dalszych losów, które zwyczajowo jest przesłał. Zupełnie nie umiała znaleźć odpowiedzi na kilkakrotnie zadane pytanie „co u ciebie toy?”. Napisała mu tylko, ze nie jest już Moną „tą odrażającą, zazdrosną suką. Ale to ty powołałeś ją do życia, ja niewiele mam z nią wspólnego”. Nie zrozumiał o czym mówi…może nigdy nie rozumieli się tak dobrze, jak skłonna była uważać? Dziwnie często stwierdzał, że toy gniewa się na niego…poczucie winy? Zachęcał ją „odezwij się od czasu do czasu, postaram się zawsze odpowiedzieć”. I najprawdopodobniej tak by leciało… kumpel to taka niezła rzecz. Teraz gdy minęła jej potrzeba bycia najważniejszą dla jakiegoś mężczyzny…nie udało się dla ojca … nie udało się dla P…. teraz wystarczał jej taki układ w zupełności.
Niepotrzebnie sięgnęła do ich starego bloga, właściwie po to aby przeczytać kolejny raz jak stwierdził kiedyś „Gdyby nie Ty, byłbym inny... może by mnie nie było?”. Szukała potwierdzenia, że była kimś ważnym w czyimś życiu, że może teraz liczyć na stały kontakt. Chciała takiej luźnej, niezobowiązującej znajomości. Chciała przeczytać zawiadomienie o ich ślubie… może o narodzinach kolejnych dzieci. I nagle na tym starym blogu zobaczyła swoją własną obietnicę …która przecież nadal ją zobowiązywała. „...pamiętasz jak od początku obiecywałam ci że - gdy się zakochasz z wzajemnością - zniknę z twojego życia? to teraz powinnam dotrzymać słowa...”
--------------------------------------
„Dickie Carpenter miał 22 lata, a ja mam 30 - stwierdziła Alistair. Czas jest jedynie innym wymiarem przestrzeni. Bywamy oddzieleni w przestrzeni, można być rozłączonym na wiele sposobów, ale podzielenie przez czas, może stać się dla nas największą tragedią”.
Cyganka – A. Christie